Jak co dzień, wstałam rano, przysiadłam do stołu i wrzuciłam coś na ząb popijając aromatyczną kawą kiedy nagle w progu pojawiła się Kalina. To było jeszcze typowe, ale jej mina jakkolwiek by na nią spojrzeć nie była tą samą, którą witała mnie każdego poranka. W jej wyrazie twarzy było trochę żalu, odrobinka drwiny, cała masa radości, ale przede wszystkim szok. Nie miałam jeszcze pojęcia co sprawiło, że Kalina wyglądała jakby zobaczyła ducha, ale miałam zamiar czym prędzej to z niej wyciągnąć. Nie trzeba było długo prosić żeby coś z siebie wydusiła -Nie uwierzysz o czym na wsi gadają!, powiedziała. Zapewne bym nie uwierzyła, gdybym nie dowiedziała się o kogo chodzi… Jak się okazało z opowieści mojej kochanej plotkary Pani Wiedźma nie będzie mieć od dziś zbyt dobrej opinii. „Ludzi mówią, że się do wójtowego łóżka pchała…”. Nikt do końca nie wie ile prawdy jest w tej opowieści, ale żona wójta zapewne nie miała zamiaru tej prawdy odkrywać. Jeszcze tego samego dnia wkroczyła na teren sklepu Wiedźmy z zamiarem wymierzenia sprawiedliwości osobie, która zaburzyła spokój rodziny. Jak to na wsi bywa jeden drugiemu szepnie coś na uszko, trzeci doda coś od siebie, czwarty przeinaczy, piąty podkoloruje na swoją modłę i mamy plotkę. Nic więc dziwnego, że Pani Wiedźma nie czekała długo z przeprowadzką. Choć sama sobie winna to troszkę mi jej żal. Przecież ostatecznie nie wiadomo jak to z nią było. Jak mawia moja przyjaciółka: Złą opinię wyrabiają przygodnym romansom ci, którym nie udało się ich przeżyć.
]]>Z racji poważnego zagrożenia jakim okazała się być Wiedźma, postanowiłyśmy równie poważnie podejść do sprawy rozwinięcia naszej małej działalności. Pomysł stworzenia gospodarstwa agroturystycznego mógł przerzucić szalę na naszą stronę. Oczywiście obie z Kaliną wiedziałyśmy, że same raczej nie podołamy zadaniu, a przynajmniej nie w sprawach papierkowych, bo tu trzeba mieć troszkę więcej wiedzy niż znajomość składników potrzebnych do upieczenia ciasta śliwkowego. Kalina wpadła na wspaniały plan, który mógł urzeczywistnić nasze małe marzenie. Jej daleki kuzyn z okolic Mrągowa jest współwłaścicielem podobnego przybytku – drewniana chałupa z domowym jadłem, noclegi, imprezy nad jeziorkiem. Przejechałyśmy kawał drogi by móc osobiście z nim porozmawiać.
Waldek prowadzi swój agrobiznes od ładnych kilku lat, firma prosperuje naprawdę nieźle, a on zna się na prawnych kruczkach. Lepszego doradcy nie mogłyśmy poprosić o pomoc. Zasięgnęłyśmy jego rad, zjadłyśmy przepyszny obiad, posiedzieliśmy jeszcze z Waldkiem przy kolacji, Kalina rozgadała się na amen, radośnie gestykulując wspominała z kuzynem stare czasy, a ja pilnie notowałam wszelkie wskazówki dotyczące spraw biznesowych, o których wcześniej mówił Waldek.
Następnego dnia, jeszcze przed południem wsiadłyśmy w autobus, a jako, że przegadałyśmy niemalże całą noc praktycznie w ogóle nie odzywałyśmy się ze zmęczenia. Po powrocie do domu Kalinie najwyraźniej wróciły siły witalne bo już od progu zaczęła planować rozkład pokoi, za każdym razem pytając – mam rację?, -czyż to nie świetny pomysł? zupełnie nie czekając na moją odpowiedź Pomyślałam, że przeczekam jej nagły napływ energii i zaparzę melisę, może dzięki temu się uspokoi… zadziałało. Mogłam w końcu spokojnie powiedzieć, że czas na wieczorne stawianie tarota.
]]>„Były sobie cztery osoby: Każdy, Ktoś, Ktokolwiek i Nikt. Trzeba było wykonać bardzo ważną pracę i Każdy został o to poproszony. Każdy był pewien, że Ktoś to zrobi. Ktokolwiek mógł to zrobić, ale Nikt tego nie zrobił. Ktoś zezłościł się z tego powodu, ponieważ było to powinnością Każdego. Każdy myślał, że Ktokolwiek mógł to zrobić, ale żadnemu z nich nie przyszło do głowy, że Nikt tego nie zrobi. Skończyło się tym, że Każdy obwiniał Kogoś za to, że Nikt nie zrobił tego, co mógł zrobić Ktokolwiek.”
Nieduży słomkowy kapelusz znaleziony na strychu nowego domu dał początek tej kapeluszniczej miłości . Znalazłam też kilka starych, mocno podniszczonych fotografii, poza tym mnóstwo nieprzydatnych i zakurzonych przedmiotów. Jak się okazało kapelusz należał do kobiety, która była matką właściciela. Zachował się on w tak dobrym stanie, że postanowiłam go zatrzymać. Zupełnie nie wiem dlaczego tak mi się spodobał, aż przypomniała mi się ekranizacja „Ani z Zielonego Wzgórza”. Od tamtej pory, kiedy tylko mam okazję zaglądam do sklepów w poszukiwaniu ciekawych nakryć głowy. Ot, taka starcza zachcianka. Dzieciaki zbierają figurki, dorośli faceci sklejają kawałki plastiku, które w ostatecznej fazie mają wyglądać jak samoloty, starsze panie kupują medaliki i różańce, a ja, w kwiecie wieku trwonię pieniądze na kapelusze. No cóż, na coś trzeba umrzeć.
]]>